czwartek, 13 lutego 2014

Maduraj – niespodzianka czyha na każdym kroku

Maduraj uznawane jest za jeden z większych ośrodków pielgrzymkowych południowych Indii. A najważniejszym magnesem przyciągającym pielgrzymów jest kompleks świątynny Meenakshi. To znakomity przykład sakralnej architektury w stylu drawidyjskim. Prowadzące do środka bramy sprawiają mocne wrażenie. Pokryte są wyobrażeniami postaci związanych z hinduizmem i aż żałowałem, że nie jestem w stanie odczytać choć małej części symboliki tych rzeźb. 

Meenakshi - brama wschodnia (Maduraj, 2014 r.) 

Meenakshi - fragment bramy wschodniej (Maduraj, 2014 r.)

Wnętrza są mniej kunsztowne i oczywiście wstęp do głównej części „tylko dla hindusów”. Nie można wnosić żadnej elektroniki. Na tablicach informacyjnych nad wejściem widnieją przekreślone zabawki, tablety, aparaty fotograficzne. A ja musiałem się spod nich wracać i oddać do schowka zarówno GPSa jak i Kindelka. A tu w środku znowu wielkie tablice ale one z kolei informują ile kosztuje bilet uprawniający do filmowania kamerą wideo a ile za fotografowanie. No ale biletu nie kupiłem, bo trudno fotografować nie mając aparatu przy sobie. Aparat, jak się domyślacie spoczywał w skrytce w szatni. Za to fotografowanie przy pomocy telefonu komórkowego jest jak najbardziej legalne i dozwolone. Przy planowaniu wejścia warto pamiętać, że między 13:00 a 15:00 świątynia jest zamknięta. Całość zrobiła na mnie wrażenie takie bardziej muzealne niż świątynne, ale może to z powodu wspomnianego zakazu wstępu do głównej części.

Z Triruchirappalli do Maduraju wiedzie nowa dwupasmowa szosa  (Tamil Nadu, 2014 r.)

Z Triruchirappalli do Maduraju jeżdżą z dużą częstotliwością autobusy, których czystość może zawstydzić np. większość składów polskich pociągów (Tamil Nadu, 2014 r.)

Jednak największą niespodzianką w Maduraju okazały się dla mnie dwie rzeczy – czysty hotel i czysty dworzec kolejowy. No bo wyobraźcie sobie, że wchodzicie do pokoju hotelowego w Indiach a tutaj czysto. I tak sprawdzacie po kolei: ściany – czyste, podłoga – czysta, ale tak już bywało. Sprawdzacie więc dalej: łazienka w ogólności – czysta, ubikacja w szczególności – czysta. A na koniec najważniejszy test: pościel….. czysta! No pełny szok.
Z tego wszystkiego tak zgłupiałem, że zrobiłem herbatę używając wody z kranu. Do tej pory tylko raz popełniłem taki błąd w Indiach. Było to w 2009 roku w Delhi, gdy nie kupiłem wieczorem wody butelkowanej. Następnego dnia bardzo wcześnie rano jechałem na lotnisko i chciałem się czegoś wcześniej napić. Było więc to działanie świadome acz zupełnie chybione. Poddałem się po kilku łykach. W Maduraju nie zrobiłem tego błędu świadomie, lecz mechanicznie. Nie zastanawiając się wcale nad tym co robię aż do momentu, gdy upiłem pierwszy łyk owej „herbaty”. Mogę Wam powiedzieć tylko tyle, że nie ma wielkiej różnicy między skażoną wodą z Fukushimy, Wisłą w Krakowie, herbatą z kranówki w Delhi w 2009 i herbatą z kranówki w Maduraju w 2014 – nie da się tego wypić.

Madurai Junction - budynek stacji kolejowej (Maduraj, 2014 r.)

A druga niespodzianka, chyba jeszcze większa to całkiem czysty dworzec kolejowy. Literatura podróżnicza dotycząca Indii pełna jest wzmianek czy szerszych opisów dotyczących różnorodności zapachów, mnogości śmieci, lepkości ścian, rodzajów szczurów, odmian bajorek różnorodnych cieczy towarzyszących indyjskim dworcom. Nie ma wielkiej różnicy, czy chodzi o dworce przesiadkowe, w wielkich miastach czy małych miejscowościach. Do tej pory mogłem się pod takimi relacjami tylko podpisać. Jednak dzień 11 lutego 2014 roku zmienił moje postrzeganie indyjskich stacji kolejowych.

Madurai Junction - pielęgnacja torów kolejowych (Maduraj, 2014 r.)

Po pierwsze sam dworzec jest dość czysty, jego najbliższe otoczenie jest całkiem znośne. Są nawet schody ruchome, które działają! I już myślałem, że przyjdzie mi ten komplet nowych doznań kontemplować przez kilka godzin oczekiwania na pociąg, kiedy wydarzyło się coś jeszcze bardziej niezwykłego. Oto na peron wkroczyła trzyosobowa ekipa ciągnąca agregat myjący (szlauch z wodą pod ciśnieniem). Na tory między peronami wkroczył pan w zielonym uniformie i zaczął owe tory myć. Widzieliście kiedyś mycie torów na dworcu? Hę? Oczywiście w Delhi, Waranasi czy w wielu innych indyjskich miastach proste mycie torów niczego by nie dało. Wcześniej by je trzeba wysadzić w powietrze, zalać ołowiem, pokryć betonem i wybudować na nowo. Zupełnie jak w Czarnobylu. A tu mycie dość czystych torów po prostu poprawiało ich stan sanitarny. Nie mogłem na to dłużej patrzeć. Poszliśmy na peron piąty, skąd miał odjechać nasz lokalny pociąg pasażerski do Rameswaram. A tam usiedliśmy na w miarę czystych krzesełkach i przysłuchując się rozmowom sprzedawców herbaty i przekąsek doczekaliśmy się odjazdu pociągu. Zaraz, zaraz, czy zaznaczyłem, że na peronie były siedzenia i można było na siedząco, pod osłoną dachu poczekać na pociąg? OK, to teraz spróbujcie przy najbliższej okazji usiąść sobie godzinę na jakimś peronie na dworcu w naszym kraju. Powodzenia!

P.S.

OK niedowiarki, spora część terenu naokoło dworca przypominała kloakę skrzyżowaną ze śmietnikiem. Pociąg do Rameswaram też był dość tradycyjny pod względem czystości, ale sam na własnej skórze doświadczyłem wszystkiego pozytywnego com opisał wyżej i nie odszczekam tego.

2 komentarze:

  1. Az mi się przypomniała walka szczurów z psami na dworcu w Mathurze.

    p.s. z tym myciem torów to nadaje się do jakiegoś programu w stylu "Nie do wiary".

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie rzeczy tylko w Indiach :)

    OdpowiedzUsuń