wtorek, 18 lutego 2014

Munnar – daleko od szosy

Nasze plany wyjazdowe dotyczące południowych Indii zrazu nie zawierały Munnaru. Ale po niesamowicie pozytywnych herbacianych doznaniach w Dardżylingu i obejrzeniu kilku zdjęć z Munnaru, zapragnąłem znaleźć się również w sercu Ghatów Zachodnich. Dodatkowym atutem przemawiającym za Munnarem była możliwość zobaczenia kolejnego, po Tamil Nadu, południowoindyjskiego stanu. Munnar znajduje się w Kerali. Nasze wstępne plany uległy więc zmianie i zamiast jechać na Przylądek Komorin (na samo południe Indii) zapadła decyzja o udaniu się na zachód – do Munnaru. Droga nie była usłana różami z powodu wpadki z autobusem z Maduraju, ale udało się całkiem nieźle. Między innymi dlatego, że droga z Theni, która wspina się na wschodnie stoki Ghatów Zachodnich jest całkiem przyzwoitej jakości po stronie tamilskiej, a po stronie karelskiej to już całkiem dobra, choć dość wąska asfaltówka bez dziur.

Architektura nowych inwestycji hotelowych może przyprawić o szybsze bicie serca (Munnar, 2014 r.)

Już pierwsze zetknięcie z Munnarem zmieniło nasze o nim wyobrażenie. W moich myślach jawił się jako zagubione gdzieś w górach senne miasteczko otoczone górami, których stoki pokryte są plantacjami herbacianymi i kardamonowymi. Miasteczka, gdzie roześmiani wieśniacy pracują w pocie czoła przy zbiorach herbacianych liści i aromatycznych tajemniczych wschodnich specjałów. Po pierwsze żadne indyjskie miasteczko (tak i Munnar) nie jest senne, po drugie Munnar to dynamicznie działający ośrodek turystyczny i handlowy, po trzecie nie mogliśmy znaleźć noclegu z powodu weekendowego najazdu turystów indyjskich i zagranicznych. Po kilku nieudanych próbach znaleźliśmy pokój w hotelu Tea Garden Inn, który położony jest przy drodze prowadzącej z miasta w stronę Koczinu. Jak to w radosnej twórczości hotelarskiej bywa, do tytułowego „tea garden” zawartego w nazwie naszego hotelu trzeba iść i iść i iść (albo przynajmniej jechać i jechać). Może kiedyś w tym miejscu była uprawiana herbata, ale dziś próżno jej szukać przynajmniej w promieniu kilkuset metrów od hotelu. Nie przejmowaliśmy się tym jednak specjalnie, ponieważ miejsce do spania wybieraliśmy nie według nazwy a według tego, że był wolny pokój.

Turyści chętnie się fotografują z cudzymi "wypasionymi brykami" ale też przerywają sesję fotograficzną aby pozować przygodnym fotografom jak ja (Munnar (2014 r.)

Już pobieżne przyglądnięcie się Munnarowi obaliło kolejne romantyczne mity narosłe zupełnie bez sensu w mojej wyobraźni. Miasteczko pełne jest turystów i sklepów oferujących mniej lub bardziej turystyczne produkty. I ja też dałem się ponieść owczemu pędowi turystycznych zakupów. Nie zakupiłem jednak żadnej ciupagi (OK, z tą ciupagą to trochę zmyślam, bo ich tu jakoś nie było choć jakoś kojarzą mi się z miejscem turystycznym), nie zakupiłem żadnego mosiężnego detalu artystyczno-dekoracyjnego, nie dałem się skusić plastikowej tandecie prosto z Chin, której kolorystyka jeszcze nie zdążyła zblaknąć pod wpływem indyjskiego słońca. Dałem się za to uwieść mnogości przypraw, a więc zupełnie lokalnej specyfice tego regionu. Niestety, dwa produkty lokalne, na które bardzo liczyłem, nie zdobyły mojego uznania. Pierwszym z nich okazała się herbata. Bardzo mi przykro, ale  pomimo ogromnej sympatii dla okolic Munnaru, wciąż uważam, że nic nie przebija herbaty z Dardżylingu. Drugim ze wspomnianych specjałów jest wytwarzana na miejscu czekolada. Również nie podbiła mojego serca (ani żołądka). Ale chętnie obydwu tym smakołykom dam kiedyś przynajmniej jeszcze jedną szansę…

Plantacje wokół miasta należą do Taty, a w mieście po raz pierwszy widziałem czterokołowe riksze produkowane przez Tatę (Munnar, 2014 r.)

Za to okolice Munnaru pozostaną w moim sercu na zawsze. Krajobraz jest niepowtarzalny i powinien zostać wpisany na listę UNESCO jako obszar ukształtowany przez człowieka w specyficzny i pełen uroku sposób. Wszystkim mogę polecić pieszą lub rowerową niespieszną wycieczkę wokół miasta, pośród otaczających go herbacianych plantacji. Mnie udało się wypożyczyć (chyba jedyny na stanie) rower będący w posiadaniu jednego ze stanowych przedstawicielstw turystycznych czyli DTPC Tourist Information Office. Gdyby ktoś szukał, to jest ono przy drodze wychodzącej na południe w kierunku Koczinu, po lewej stronie około 100 m za boiskami. Można tam też wypożyczyć łódkę ale ciężko się nią wiosłuje po drogach wokół miasta. No ale wracając do rowerka i wycieczki. Sam pojazd wyleczył mnie ostatecznie z miłości (nieodwzajemnionej) do wytworów indyjskiego przemysłu rowerowego. Kiedyś doświadczyłem ciężkich chwil próbując jeździć damką w rejonie Araku (Andora Pradesh). Tym razem miałem do dyspozycji rower z wyglądu do jeżdżenia po górach a z możliwości do jeżdżenia do d… Ani jazda po równym, ani z górki ani tym bardziej pod górkę nie dawała powodów do radości. Całe szczęście, że krajobrazy były krótko mówiąc zachwycające.

Koszmarny rowerek na trasie (Munnar, 2014 r.)

Plantacje herbaciane są przykładem daleko posuniętych zmian wprowadzonych przez ludzi w środowisku. Pierwotna dżungla została niemal całkowicie usunięta, a zdecydowaną większość naturalnej roślinności zastąpiono krzewami herbacianymi. I stało się tak już ponad sto lat temu. Ale trudno takiemu krajobrazowi odmówić uroku. Jest on z jednej strony uporządkowany i uładzony (trochę jak w Holandii) a z drugiej strony równo „przystrzyżone” krzewy herbaciane podkreślają stokowe, naturalne formy ukształtowania terenu. Uporządkowanie terenu podkreśla dodatkowo zupełnie odmienny od reszty Indii charakter osad ludzkich i ich otoczenia. Różny jest charakter zabudowy (parterowe domki), brak zwałów plastikowych i organicznych śmieci i rozległych stref „open air defecation”, które zazwyczaj otaczają większość indyjskich wiosek. 

"Centrum recyklingu" - w workach widocznych na zdjęciu śmieci są rzeczywiście posortowane, sprawdzałem (Munnar, 2014 r.)

"The Tea Sanctuary" - prawdopodobnie dawny dom zarządcy plantacji (Munnar, 2014 r.)

Prawie wszystkie zabudowania utrzymane są w podobnym stylu bez względu na fakt, czy zostały wybudowane na początku czy w połowie XX wieku. No i w niewielkich skupiskach ludzkich posadowionych pośród herbacianych ogrodów są np. specjalne miejsca na śmieci i to śmieci sortowane! Pola herbaciane są często ogrodzone kamiennymi słupkami na których rozpostarty jest drut kolczasty a wszystkie słupki jak jeden są świeżo pobielone wapnem. 

Nawet wzdłuż drogi są zaimprowizowane kosze na śmiecie (Munnar, 2014 r.)

Krajobraz zupełnie jak z innej bajki. I właściwie tak jak z bajki. Tylko jedno w czasie wspomnianej wycieczki nie spełniło moich oczekiwań (no może poza rowerem, który okazał się kompletną katastrofą ale przynajmniej dojechał do końca). Otóż nie udało mi się znaleźć nikogo, kto by zbierał herbatę. Ale jak się tak trochę zastanowić, to niby dlaczego w niedzielę, w regionie z dużym udziałem chrześcijan i do tego w zimie mają się odbywać zbiory? Ale, żeby przewidzieć, że zbieraczy nie będzie w takim dniu to pewnie trzeba mieć doktorat z geografii rolnictwa przynajmniej…

Dzięki pchaniu rowerka pod górkę udało mi się osiągnąć wysokość ponad 1600 m n.p.m. (Munnar, 2014 r.)

4 komentarze:

  1. Wszyscy robią sobie sweetfocie z telefonami, a Ty z GPS - rozwalasz system :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że GPSik nie może robić fotek :) Indusi robią sobie teraz masowo fotki smartfonami, już są w użyciu takie z całkiem sporymi ekranami. Dominuje Samsung.

    OdpowiedzUsuń
  3. trafia na listę "must see"

    OdpowiedzUsuń