Pewnie niewiele
jest w Indiach miejsc, gdzie można się poczuć jak na końcu świata. Ale spróbuję
Wam opisać jak to jest przy moście Adama, do którego pojechaliśmy z Rameswaram.
Koniec piaszczystego półwyspu wychodzi w Ocean Indyjski. Po drodze z Rameswaram
mija się m.in. zniszczoną osadę Dhanushkodi, z której po jednym z tajfunów
zostało kilka kamiennych ścian.
Obecnie Danushkodi stanowią nietrwałe konstrukcje (Danushkodi, 2014 r.)
Ostatni odcinek ma szerokość kilkuset metrów i
na samym koniuszku jest jeszcze kilkumetrowej szerokości piaszczysta łacha
ginąca w oceanicznych falach. Naokoło piach, pod stopami piach, a wokół piachu
woda. Za plecami trochę gnijących wodorostów, trochę muszelek i jakiś przeraźliwie
chudy człowiek o bardzo ciemnej skórze ubrany w turban, wyblakłą koszulę i
dhoti, lustrujący uważnie wybrzeże.
Jego ruchy są stanowcze, stawia spokojne długie kroki... (Danushkodi, 2014 r.)
Jego ruchy są stanowcze, stawia
spokojne długie kroki, co nie jest takie łatwe w skwarze i przypiekającym
słońcu. Oceaniczna bryza tylko nieznacznie łagodzi żar bijący od nagrzanego
piasku. Na niebie raz po raz pojawiają się rachityczne chmury, ale tylko
nieznacznie łagodzą słoneczny blask zmuszający do mrużenia oczu. Ale oczy tego
człowieka uważnie czegoś wypatrują, a ruchy głowy wskazują na skupienie i
wypatrywanie celu, dla którego podjął kilkukilometrową przynajmniej wędrówkę. I
w końcu jest coś, co go zaciekawia. Schyla się, wyciąga coś zagrzebanego w
piasku. Rozciąga na całą długość wydobyty z mokrego piasku kawałek materiału w
kolorze indygo. Ociekajca tkanina rozciąga się pod ciężarem słonej wody, którą
przesiąkła. Wiatr lekko ją wydyma, przez co upodabnia się na chwilę do wody
wokół i nieba powyżej. Podłużny kawałek bawełnianej tkaniny bez szwów jest
rozdarty mniej więcej w połowie, co zniechęca poszukiwacza. Odrzuca tkaninę w
piach i rusza dalej w stronę leżącego na granicy oceanu i lądu niewielkiego
orzecha kokosowego. Kończy taniec, w jaki orzech wprawiany był przez falującą
wodę i zabiera go ze sobą.
Rusza dalej w stronę leżącego na granicy oceanu i lądu niewielkiego orzecha kokosowego... (Rameshwaran, 2014 r.)
Okrążywszy ostatni skrawek piachu ginącego w
oceanie, zawraca i rusza z powrotem w głąb lądu. Rytm jego kroku przez chwilę
jakby się łamie, gdy wkracza w grząski fragment plaży o konsystencji budyniu a
w jego nozdrza uderza zapach gnijących wokół wodorostów. Wyciąga jednak
pracowicie jedną stopę za drugą i brnie z widocznym wysiłkiem przed siebie.
Rzucam za nim jeszcze jedno spojrzenie, ale wtedy jego postać jest już tylko
szybko malejącą sylwetką ginącą w słonecznym blasku.
Most Adama (Danushkodi, 2014 r.)
Gdy rozglądnąłem
się naokoło, zauważyłem, że w wokół mnie w piasku są nie tylko świadectwa
działalności przyrody. Są też jakieś szmaty i to tak samo porzucone jak w
Rameswaram! A więc i tutaj hindusi odprawiają pudze, kąpią się i porzucają
brudne rzeczy w akcie symbolicznego oczyszczenia. Dlaczego tutaj? Dlaczego na
końcu świata? Ano dlatego, że trzydzieści kilometrów dalej zaczyna się Cejlon a
wychodząca w ocean piaszczysta łacha jest fragmentem tzw. Mostu Adama,
ciągnącej się aż do tej wyspy płycizny. Płyciznę tworzą szeregi łach,
piaszczystych wysepek i raf koralowych. Według Ramajany są to ślady stopni
stworzonych przez Ramę w jego drodze na Cejlon, podczas wyprawy podjętej w celu
uwolnienia Sity. Nawet sobie wyobraziłem, że w oddali dostrzegłem Cejlon i będę
się tego trzymał, choć nie jest to prawda.
Nawet Mahindra może się zakopać, szczegolnie jeśli ma łyse opony (Danushkodi, 2014 r.)
Tak więc jadąc na
ten piaszczysty półwysep oczekiwałem, że będę się czuł jak na końcu świata. I
tak się absolutnie stało. W Indiach na bezludziu, w pełnym słońcu, na pustej
plaży i oceanicznymi falami łamiącymi się o pobliskie płycizny. No może nie do
końca, bo w coś wdepnąłem. Nie będę Wam tego bliżej opisywał, i użyję tylko
bardzo trafnego francuskiego określenia. Merde!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz