sobota, 15 lutego 2014

Rameswaram – Danushkodi - na końcu świata (9° 8,986’ N 79° 26, 846’ E)

Pewnie niewiele jest w Indiach miejsc, gdzie można się poczuć jak na końcu świata. Ale spróbuję Wam opisać jak to jest przy moście Adama, do którego pojechaliśmy z Rameswaram. Koniec piaszczystego półwyspu wychodzi w Ocean Indyjski. Po drodze z Rameswaram mija się m.in. zniszczoną osadę Dhanushkodi, z której po jednym z tajfunów zostało kilka kamiennych ścian. 

Obecnie Danushkodi stanowią nietrwałe konstrukcje (Danushkodi, 2014 r.)

Ostatni odcinek ma szerokość kilkuset metrów i na samym koniuszku jest jeszcze kilkumetrowej szerokości piaszczysta łacha ginąca w oceanicznych falach. Naokoło piach, pod stopami piach, a wokół piachu woda. Za plecami trochę gnijących wodorostów, trochę muszelek i jakiś przeraźliwie chudy człowiek o bardzo ciemnej skórze ubrany w turban, wyblakłą koszulę i dhoti, lustrujący uważnie wybrzeże. 

 Jego ruchy są stanowcze, stawia spokojne długie kroki... (Danushkodi, 2014 r.)

Jego ruchy są stanowcze, stawia spokojne długie kroki, co nie jest takie łatwe w skwarze i przypiekającym słońcu. Oceaniczna bryza tylko nieznacznie łagodzi żar bijący od nagrzanego piasku. Na niebie raz po raz pojawiają się rachityczne chmury, ale tylko nieznacznie łagodzą słoneczny blask zmuszający do mrużenia oczu. Ale oczy tego człowieka uważnie czegoś wypatrują, a ruchy głowy wskazują na skupienie i wypatrywanie celu, dla którego podjął kilkukilometrową przynajmniej wędrówkę. I w końcu jest coś, co go zaciekawia. Schyla się, wyciąga coś zagrzebanego w piasku. Rozciąga na całą długość wydobyty z mokrego piasku kawałek materiału w kolorze indygo. Ociekajca tkanina rozciąga się pod ciężarem słonej wody, którą przesiąkła. Wiatr lekko ją wydyma, przez co upodabnia się na chwilę do wody wokół i nieba powyżej. Podłużny kawałek bawełnianej tkaniny bez szwów jest rozdarty mniej więcej w połowie, co zniechęca poszukiwacza. Odrzuca tkaninę w piach i rusza dalej w stronę leżącego na granicy oceanu i lądu niewielkiego orzecha kokosowego. Kończy taniec, w jaki orzech wprawiany był przez falującą wodę i zabiera go ze sobą. 

Rusza dalej w stronę leżącego na granicy oceanu i lądu niewielkiego orzecha kokosowego... (Rameshwaran, 2014 r.)

Okrążywszy ostatni skrawek piachu ginącego w oceanie, zawraca i rusza z powrotem w głąb lądu. Rytm jego kroku przez chwilę jakby się łamie, gdy wkracza w grząski fragment plaży o konsystencji budyniu a w jego nozdrza uderza zapach gnijących wokół wodorostów. Wyciąga jednak pracowicie jedną stopę za drugą i brnie z widocznym wysiłkiem przed siebie. Rzucam za nim jeszcze jedno spojrzenie, ale wtedy jego postać jest już tylko szybko malejącą sylwetką ginącą w słonecznym blasku.

Most Adama (Danushkodi, 2014 r.)

Gdy rozglądnąłem się naokoło, zauważyłem, że w wokół mnie w piasku są nie tylko świadectwa działalności przyrody. Są też jakieś szmaty i to tak samo porzucone jak w Rameswaram! A więc i tutaj hindusi odprawiają pudze, kąpią się i porzucają brudne rzeczy w akcie symbolicznego oczyszczenia. Dlaczego tutaj? Dlaczego na końcu świata? Ano dlatego, że trzydzieści kilometrów dalej zaczyna się Cejlon a wychodząca w ocean piaszczysta łacha jest fragmentem tzw. Mostu Adama, ciągnącej się aż do tej wyspy płycizny. Płyciznę tworzą szeregi łach, piaszczystych wysepek i raf koralowych. Według Ramajany są to ślady stopni stworzonych przez Ramę w jego drodze na Cejlon, podczas wyprawy podjętej w celu uwolnienia Sity. Nawet sobie wyobraziłem, że w oddali dostrzegłem Cejlon i będę się tego trzymał, choć nie jest to prawda.


Nawet Mahindra może się zakopać, szczegolnie jeśli ma łyse opony (Danushkodi, 2014 r.)

Tak więc jadąc na ten piaszczysty półwysep oczekiwałem, że będę się czuł jak na końcu świata. I tak się absolutnie stało. W Indiach na bezludziu, w pełnym słońcu, na pustej plaży i oceanicznymi falami łamiącymi się o pobliskie płycizny. No może nie do końca, bo w coś wdepnąłem. Nie będę Wam tego bliżej opisywał, i użyję tylko bardzo trafnego francuskiego określenia. Merde!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz