środa, 12 lutego 2014

Tiruchirappalli pod znakiem autobusów

Nie spodziewałem się, że w Indiach może być przyjemniejszy dla ucha dźwięk od na przykład sygnału wydawanego przez ruszający ze stacji pociąg ciągnięty. Przeciągły, niski dźwięk, zwiastujący podróż zaczynającą się od ruszających w żółwim tempie kilkudziesięciu wagonów, kiedy każdy zdąży jeszcze wsiąść. Może nawet przed wejściem zdąży kupić jakieś przekąski na straganie lub herbatę od wędrującego wzdłuż wagonów sprzedawcy niosącego baniak i mikroskopijnej wielkości kubeczki. Z syreną elektrowozów może konkurować chyba tylko przeraźliwy dźwięk dzwonka rowerowego. Dzwonka wielości pięści dorosłego mężczyzny przymocowanego do kierownicy, obowiązkowego wyposażenia każdej rowerowej rikszy. Jego głos nieodmiennie kojarzy się z miejską ulicą, choć coraz częściej ginie wśród ulicznego hałasu wydawanego przez nowocześniejsze, szybsze i bardziej hałaśliwe pojazdy. Z syreną elektrowozów i dzwonkiem rowerowej rikszy może chyba jeszcze tylko konkurować głos pomocnika kierowcy samochodu terenowego jadącego do Dardżylingu. Donośne, wykrzykiwane na każdym skrzyżowaniu „Dardżyling! Dardżyling!” może zwiastować jeszcze więcej pasażerów w i tak już wypchanym po brzegi samochodzie. To zapewne kolejne minuty oczekiwania aż bagaże wylądują na dachu a kolejni podróżni spróbują wejść do środka by udać się w góry. Głos nawołujących „Dardżyling! Dardżyling!” może więc kojarzyć się z jednym z piękniejszych miejsc w Indiach.


W Trichy po raz pierwszy w Indiach zobaczyłem przegubowe autobusy (Tiruchirappalli, 2014 r.)

A jednak jest coś piękniejszego! Bardziej dostojnego od syren pociągów, wzbudzającego większą uwagę od dzwonków rikszarzy a w końcu zapadającego w pamięć bardziej niż nawoływania pomocników kierowców zmierzających do Dardżylingu. Jest to klakson autobusów miejskich w Tiruchirappalli (Trichy) w Tamil Nadu.

Również i tutaj przednia część przeznaczona jest dla kobiet (Tiruchirappalli, 2014 r.)

Dla tego dźwięku warto przebyć tysiące kilometrów. Dla tego dźwięku warto wsiąść do miejskiego autobusu i przebyć drogę choćby do jednej z dwóch tutejszych świątyń. Szkoda myśleć o taksówce, szkoda się zastanawiać ile będzie kosztowała autoriksza. Każdy, kto przyjedzie do Tiruchirappalli powinien od razu wsłuchać się i włączyć w znakomicie funkcjonującą komunikację autobusową. Trudno miasta w stanie Tamil Nadu określić jako przyjazne dla turystów w stopniu podobnym do miast północnych Indii. Znalezienie tutaj napisów po angielsku nie jest takie łatwe i bywa czasami wręcz niemożliwe. Do takich miejsc należy na przykład dworzec autobusowy w Tiruchirappalli. Po prostu nie ma napisów po angielsku i już. Również autobusy nie są skażone żadną informacją językową poza tamilskim. Są jednak numery linii a do tego ludzie na przystankach lub kierowcy czy konduktorzy chętnie wskażą miejsce i linię, z której należy skorzystać. I tak, za 6 INR można przejechać pół miasta i dotrzeć do najważniejszych atrakcji turystycznych: świątyni Rock Fort i świątyni Śri Ranganathaswamy. Pierwsza z nich, to w sumie niewielka budowla poświęcona Ganesi posadowiona na masywnym granitowej skale górującej nad centralną częścią miasta. Druga z nich to w zasadzie kompleks świątynny zajmujący kilka hektarów w północnej części miasta.

Świątynny słoń przy wejściu do Rock Fort (Tiruchirappalli, 2014 r.)

Jako pierwszą odwiedziliśmy Rock Fort i z czystym sumieniem mogę polecić ją wszystkim, którzy chcieliby doświadczyć choć części indyjskiej duchowości. Nigdzie nie spotkałem hindusów tak pozytywnie naładowanych jak właśnie tutaj. Do świątyni prowadzą wykute w skale stopnie i ruch schodzących i wchodzących rozdzielony jest balustradą. Kiedy wchodziliśmy na górę, naprzeciw nas zmierzali ci, którzy schodzili w dół po odwiedzeniu niewielkiej świątynki na samym szczycie. Od razu uderzyła nas odmienna atmosfera miejsca, wiele osób uśmiechało się do nas i do innych wchodzących na górę. Panowała atmosfera serdeczności i zwykłej ludzkiej życzliwości. Ktoś schodzący obdarował nas nawet bananami (podobnie i innych idących za nami), ktoś chciał się przywitać, ktoś inny z uśmiechem pozdrawiał. Owszem, jak to w takich „turystycznych” miejscach, byli i tacy, którzy chcieli nas naciągnąć na parę rupii czy usłyszeć jaki to śliczny i czysty i demokratyczny kraj odwiedzamy właśnie. Ale odsetek tych, którzy byli po prostu radośni i bezinteresowni był przytłaczający.
Nie mogłem więc sobie odmówić wejścia do środka wspomnianej niewielkiej świątyni na samej górze (do większej, niżej usytuowanej, wstęp niehindusom jest wzbroniony). W środku jednocześnie mogło zmieścić się (poza dwoma kapłanami i ich pomocnikiem) raptem kilka osób. Działania jednego kapłana wydawały mi się dość rutynowe i wręcz beznamiętne. Każda kilkuosobowa grupa hindusów była przed figurą Ganesi dosłownie kilka minut. Jednak te parę chwil wydawało się być naładowane ogromnym wzruszeniem większości wiernych, którzy zmieścili się w środku i przekazali intencje kapłanowi. Co ciekawe, nikt się nie przepychał, nie popędzał tych z przodu, nie wchodził bez kolejki…

Wewnątrz kompleksu świątynnego Ranganathaswamy (Tiruchirappalli, 2014 r.)

Drugi kompleks świątynny jest znacznie większy i w dość typowy sposób reprezentuje typ świątyń południowych Indii. Sądziłem, że architektura bram świątynnych zrobi na mnie większe wrażenie i trochę się zawiodłem. Tym bardziej, że również i tu do najważniejszej świątyni wstęp „poganom” jest zabroniony.
Ale jak zwykle Indie nie przestają zadziwiać! A konkretnie tym razem zadziwili mnie rosyjscy turyści. Wszyscy poubierani byli w stroje sugerujące jednoznaczną i bardzo świeżą przynależność do ruchu Hare Kryszna. Wszyscy mieli po różańcu, a niektórzy nawet po dwa. Trochę mnie zaskoczyła taka eksplozja duchowości u Rosjan. Ale jak się głębiej zastanowić, to wyjaśnienie może być dość proste. Kto świeżemu krysznowcowi zabroni wejścia do świątyni „for hindu only”? Kto zapyta przy wejściu o znajomość kanonów wiary? I już wszystkie zastrzeżone dla wyznawców hinduizmu miejsca stoją dla takiej wycieczki otworem… Że też jeszcze polscy touroperatorzy nie wpadli na taki pomysł, a może już wpadli, tylko ja nic o takich turystycznych nawróceniach polskich turystów nic nie wiem?

Wewnątrz kompleksu świątynnego Ranganathaswamy (Tiruchirappalli, 2014 r.)

A dlaczego dźwięk klaksonów autobusów w Trichy jest taki niezwykły? Otóż brzmi zupełnie tak jak syrena wielkiego transatlantyku a używana jest przez kierowców równie chętnie jak „zwykłe” klaksony w innych pojazdach w całych Indiach. Tak mógł brzmieć Stefan Batory wyruszający ze Skweru Kościuszki w długą drogę z polskimi migrantami za wielką wodę, tak mógł brzmieć Titanic wzywający pomocy po zderzeniu z górą lodową.

Wewnątrz kompleksu świątynnego Ranganathaswamy (Tiruchirappalli, 2014 r.)

A teraz wyobraźcie sobie taką flotyllę nie na Atlantyku, nawet nie na Kanale La Manche, ale na ulicach miasta. I tak brzmią wszystkie miejskie autobusy sunące niczym wielkie okręty poprzez zatłoczone motorikszami i rowerami ulice Tiruchiwappalli. Niezapomniane to wrażenie, szczególnie jeśli jeszcze spało się w hotelu położonym w bezpośrednim sąsiedztwie dworca autobusowego i pomimo zamkniętych okien dźwięk miejskich transatlantyków kojąco kołysał do snu do późnej nocy i delikatnie budził do nowego działania od samego rana.

2 komentarze:

  1. To my zamawiamy sobie nagranie wielkich statków :p Prosimy bardzo! ( "to Batory, to Batory, co w historię wkład miał spory!")

    OdpowiedzUsuń
  2. Też o tym pomyślałem. Niestety mój telefonik, choć ma funkcję nagrywania, nie był w stanie pomieścić tego ogromu fali dźwiękowej emitowanej przez pojedyncze autobusy, a co dopiero, gdy w pobliżu było ich kilka!

    OdpowiedzUsuń