Nie spodziewałem się, że w
Indiach może być przyjemniejszy dla ucha dźwięk od na przykład sygnału
wydawanego przez ruszający ze stacji pociąg ciągnięty. Przeciągły, niski dźwięk,
zwiastujący podróż zaczynającą się od ruszających w żółwim tempie
kilkudziesięciu wagonów, kiedy każdy zdąży jeszcze wsiąść. Może nawet przed
wejściem zdąży kupić jakieś przekąski na straganie lub herbatę od wędrującego
wzdłuż wagonów sprzedawcy niosącego baniak i mikroskopijnej wielkości kubeczki.
Z syreną elektrowozów może konkurować chyba tylko przeraźliwy dźwięk dzwonka
rowerowego. Dzwonka wielości pięści dorosłego mężczyzny przymocowanego do
kierownicy, obowiązkowego wyposażenia każdej rowerowej rikszy. Jego głos
nieodmiennie kojarzy się z miejską ulicą, choć coraz częściej ginie wśród
ulicznego hałasu wydawanego przez nowocześniejsze, szybsze i bardziej hałaśliwe
pojazdy. Z syreną elektrowozów i dzwonkiem rowerowej rikszy może chyba jeszcze tylko
konkurować głos pomocnika kierowcy samochodu terenowego jadącego do
Dardżylingu. Donośne, wykrzykiwane na każdym skrzyżowaniu „Dardżyling!
Dardżyling!” może zwiastować jeszcze więcej pasażerów w i tak już wypchanym po
brzegi samochodzie. To zapewne kolejne minuty oczekiwania aż bagaże wylądują na
dachu a kolejni podróżni spróbują wejść do środka by udać się w góry. Głos
nawołujących „Dardżyling! Dardżyling!” może więc kojarzyć się z jednym z
piękniejszych miejsc w Indiach.
W Trichy po raz pierwszy w Indiach zobaczyłem przegubowe autobusy (Tiruchirappalli, 2014 r.)
A jednak jest coś piękniejszego!
Bardziej dostojnego od syren pociągów, wzbudzającego większą uwagę od dzwonków
rikszarzy a w końcu zapadającego w pamięć bardziej niż nawoływania pomocników
kierowców zmierzających do Dardżylingu. Jest to klakson autobusów miejskich w
Tiruchirappalli (Trichy) w Tamil Nadu.
Również i tutaj przednia część przeznaczona jest dla kobiet (Tiruchirappalli, 2014 r.)
Dla tego dźwięku warto przebyć
tysiące kilometrów. Dla tego dźwięku warto wsiąść do miejskiego autobusu i
przebyć drogę choćby do jednej z dwóch tutejszych świątyń. Szkoda myśleć o
taksówce, szkoda się zastanawiać ile będzie kosztowała autoriksza. Każdy, kto
przyjedzie do Tiruchirappalli powinien od razu wsłuchać się i włączyć w
znakomicie funkcjonującą komunikację autobusową. Trudno miasta w stanie Tamil
Nadu określić jako przyjazne dla turystów w stopniu podobnym do miast
północnych Indii. Znalezienie tutaj napisów po angielsku nie jest takie łatwe i
bywa czasami wręcz niemożliwe. Do takich miejsc należy na przykład dworzec
autobusowy w Tiruchirappalli. Po prostu nie ma napisów po angielsku i już.
Również autobusy nie są skażone żadną informacją językową poza tamilskim. Są
jednak numery linii a do tego ludzie na przystankach lub kierowcy czy
konduktorzy chętnie wskażą miejsce i linię, z której należy skorzystać. I tak,
za 6 INR można przejechać pół miasta i dotrzeć do najważniejszych atrakcji
turystycznych: świątyni Rock Fort i świątyni Śri Ranganathaswamy. Pierwsza z
nich, to w sumie niewielka budowla poświęcona Ganesi posadowiona na masywnym
granitowej skale górującej nad centralną częścią miasta. Druga z nich to w
zasadzie kompleks świątynny zajmujący kilka hektarów w północnej części miasta.
Świątynny słoń przy wejściu do Rock Fort (Tiruchirappalli, 2014 r.)
Jako pierwszą odwiedziliśmy Rock
Fort i z czystym sumieniem mogę polecić ją wszystkim, którzy chcieliby
doświadczyć choć części indyjskiej duchowości. Nigdzie nie spotkałem hindusów
tak pozytywnie naładowanych jak właśnie tutaj. Do świątyni prowadzą wykute w
skale stopnie i ruch schodzących i wchodzących rozdzielony jest balustradą.
Kiedy wchodziliśmy na górę, naprzeciw nas zmierzali ci, którzy schodzili w dół
po odwiedzeniu niewielkiej świątynki na samym szczycie. Od razu uderzyła nas
odmienna atmosfera miejsca, wiele osób uśmiechało się do nas i do innych
wchodzących na górę. Panowała atmosfera serdeczności i zwykłej ludzkiej
życzliwości. Ktoś schodzący obdarował nas nawet bananami (podobnie i innych
idących za nami), ktoś chciał się przywitać, ktoś inny z uśmiechem pozdrawiał.
Owszem, jak to w takich „turystycznych” miejscach, byli i tacy, którzy chcieli
nas naciągnąć na parę rupii czy usłyszeć jaki to śliczny i czysty i
demokratyczny kraj odwiedzamy właśnie. Ale odsetek tych, którzy byli po prostu
radośni i bezinteresowni był przytłaczający.
Nie mogłem więc sobie odmówić wejścia do środka wspomnianej niewielkiej świątyni na samej górze (do większej, niżej usytuowanej, wstęp niehindusom jest wzbroniony). W środku jednocześnie mogło zmieścić się (poza dwoma kapłanami i ich pomocnikiem) raptem kilka osób. Działania jednego kapłana wydawały mi się dość rutynowe i wręcz beznamiętne. Każda kilkuosobowa grupa hindusów była przed figurą Ganesi dosłownie kilka minut. Jednak te parę chwil wydawało się być naładowane ogromnym wzruszeniem większości wiernych, którzy zmieścili się w środku i przekazali intencje kapłanowi. Co ciekawe, nikt się nie przepychał, nie popędzał tych z przodu, nie wchodził bez kolejki…
Wewnątrz kompleksu świątynnego Ranganathaswamy (Tiruchirappalli, 2014 r.)
Drugi kompleks świątynny jest
znacznie większy i w dość typowy sposób reprezentuje typ świątyń południowych
Indii. Sądziłem, że architektura bram świątynnych zrobi na mnie większe
wrażenie i trochę się zawiodłem. Tym bardziej, że również i tu do
najważniejszej świątyni wstęp „poganom” jest zabroniony.
Ale jak zwykle Indie nie
przestają zadziwiać! A konkretnie tym razem zadziwili mnie rosyjscy turyści.
Wszyscy poubierani byli w stroje sugerujące jednoznaczną i bardzo świeżą
przynależność do ruchu Hare Kryszna. Wszyscy mieli po różańcu, a niektórzy
nawet po dwa. Trochę mnie zaskoczyła taka eksplozja duchowości u Rosjan. Ale
jak się głębiej zastanowić, to wyjaśnienie może być dość proste. Kto świeżemu
krysznowcowi zabroni wejścia do świątyni „for hindu only”? Kto zapyta przy wejściu
o znajomość kanonów wiary? I już wszystkie zastrzeżone dla wyznawców hinduizmu
miejsca stoją dla takiej wycieczki otworem… Że też jeszcze polscy
touroperatorzy nie wpadli na taki pomysł, a może już wpadli, tylko ja nic o
takich turystycznych nawróceniach polskich turystów nic nie wiem?
Wewnątrz kompleksu świątynnego Ranganathaswamy (Tiruchirappalli, 2014 r.)
A dlaczego dźwięk klaksonów
autobusów w Trichy jest taki niezwykły? Otóż brzmi zupełnie tak jak syrena
wielkiego transatlantyku a używana jest przez kierowców równie chętnie jak
„zwykłe” klaksony w innych pojazdach w całych Indiach. Tak mógł brzmieć Stefan
Batory wyruszający ze Skweru Kościuszki w długą drogę z polskimi migrantami za
wielką wodę, tak mógł brzmieć Titanic wzywający pomocy po zderzeniu z górą
lodową.
Wewnątrz kompleksu świątynnego Ranganathaswamy (Tiruchirappalli, 2014 r.)
A teraz wyobraźcie sobie taką flotyllę nie na Atlantyku, nawet nie na KanaleLa Manche ,
ale na ulicach miasta. I tak brzmią wszystkie miejskie autobusy sunące niczym
wielkie okręty poprzez zatłoczone motorikszami i rowerami ulice
Tiruchiwappalli. Niezapomniane to wrażenie, szczególnie jeśli jeszcze spało się
w hotelu położonym w bezpośrednim sąsiedztwie dworca autobusowego i pomimo
zamkniętych okien dźwięk miejskich transatlantyków kojąco kołysał do snu do
późnej nocy i delikatnie budził do nowego działania od samego rana.
Wewnątrz kompleksu świątynnego Ranganathaswamy (Tiruchirappalli, 2014 r.)
A teraz wyobraźcie sobie taką flotyllę nie na Atlantyku, nawet nie na Kanale
To my zamawiamy sobie nagranie wielkich statków :p Prosimy bardzo! ( "to Batory, to Batory, co w historię wkład miał spory!")
OdpowiedzUsuńTeż o tym pomyślałem. Niestety mój telefonik, choć ma funkcję nagrywania, nie był w stanie pomieścić tego ogromu fali dźwiękowej emitowanej przez pojedyncze autobusy, a co dopiero, gdy w pobliżu było ich kilka!
OdpowiedzUsuń