wtorek, 11 lutego 2014

Royal Enfield w Madrasie

Madras (Ćennaj), stolica indyjskiego stanu Tamil Nadu, nie jest sam w sobie jakąś wielką atrakcją turystyczną. Od szkoły podstawowej kojarzył mi się z „głównym portem eksportowym indyjskiej herbaty”, bo chyba tak był reklamowany w którymś moich szkolnych podręczników) geografii. To ogromne miasto, a jawi się jako jeszcze większe dla tych, którzy chcieliby odwiedzić jego największą atrakcję turystyczną jaką jest fabryka produkująca motocykle Royal Enfield. Co prawda przewodniki turystyczne wymieniają jakieś inne pomniejsze typowo turystyczne atrakcje jak grób św. Tomasza Apostoła, fort, budynki pokolonialne oraz jedną z większych plaż w południowych Indiach. No cóż, nie to mnie zachwyciło w Madrasie a właśnie owa fabryka, wspominana w przewodnikach jakby mimochodem. 

Prosty schemat procesu składania motocykla Royal Enfield (Madras, 2014 r.)

Do wizyty doszło dzięki pomyślnym zbiegom okoliczności, które zaraz postaram się przedstawić. Otóż pierwszy z nich to taki, że wycieczka po fabryce była organizowana dokładnie wtedy, gdy byłem w mieście. A takie imprezy organizowane są raptem dwa razy w tygodniu, bodaj w drugą i czwartą sobotę miesiąca. A ja do Madrasu przebyłem pół świata i jak raz 8 lutego, w drugą sobotę drugiego miesiąca 2014 roku znajdowałem się tam gdzie trzeba. Aby pomóc losowi, już przed wylotem z kraju napisałem odpowiednie zgłoszenie do uczestniczenia w wycieczce podając na stronie WWW firmy swoje nazwisko i namiary. Dość szybko otrzymałem pocztą elektroniczną automatyczną odpowiedź, że w sprawie szczegółów wizyty skontaktuje się ze mną pracownik firmy. Bardzo się ucieszyłem i z narastającym podnieceniem czekałem na kontakt. Jak można się domyślać, nigdy takowy nie nastąpił. Ale jakoś po moich wcześniejszych kontaktach z indyjskimi instytucjami, dokładnie tego się spodziewałem więc sprawdziłem w przewodniku i wiedziałem, że wycieczki rozpoczynają się w samo południe. Postanowiłem jednak dla pewności sprawdzać moją skrzynkę pocztową. Nie było to łatwe, ponieważ zatrzymaliśmy się w hotelu, który reklamował się jako „business class hotel”. A jak to w hotelu klasy biznesowej obiecywany darmowy bezprzewodowy Internet zwyczajnie nie działał. Zdarza się. W końcu jednak udało mi się skłonić szereg osób do działania i łączność zaskoczyła. Sprawdziłem skrzynkę – nic, sprawdziłem stronę fabryki Royal Enfield (http://royalenfield.com/aboutus/factory-visit/) a tam niespodzianka… Wycieczki rozpoczynają się o godzinie 10:30. Hmmm, była dokładnie 9:00, a my znajdowaliśmy się w hotelu oddalonym o ponad 20 kilometrów w linii prostej od fabryki. Między nami na firmą rozpościerało się jedno z najbardziej chaotycznych i zakorkowanych miast indyjskich. Szybka decyzja, taksówka wynajęta i udaliśmy się w drogę. Nie była to łatwa przeprawa, prowadziła nie tylko przez miasto ale i opłotkami dzielnicy przemysłowej. Widziałem raz port indyjski w Visakhapatnam, ale okolice rafinerii w Madrasie zrobiły na mnie niewiele mniejsze wrażenie. W Visakhapatnam część otoczenia portu przeszedłem w sięgającym kostek pyle składającym się głównie z drobniuteńkich cząsteczek zalegającej wszędzie rudy żelaza. Dobrze, że w okolicach madraskiej rafinerii siedziałem w klimatyzowanym samochodzie i nie musiałem się zastanawiać co zalegało na poboczach.

Hala produkcyjna Enfielda zawiera również nieprodukcyjne akcenty (Madras 2014 r.)

Do fabryki Enfielda dojechaliśmy prawie o czasie. Martwiłem się przez całą drogę, że nie zdążymy, ale też frasowałem tym, że nie będzie więcej takich idiotów, którzy przyjeżdżają do Indii oglądać produkcję motocykli. Liczyłem na kilka miejscowych osób chcących poznać miejsce, gdzie wytwarza się ich ulubione maszyny. Okazało się, że moje obawy były całkowicie bezpodstawne. To znaczy może nie tak całkowicie, bo się w sumie spóźniliśmy. Między innymi dlatego, że przejechaliśmy obok fabryki, nie zauważając jej. Po dotarciu na miejsce i przekroczeniu bramy zakładu zobaczyłem tłum bladych twarzy najróżniejszych narodowości i kilkoro Indusów. Byli tam między innymi i Niemcy, i Szwajcarzy, i Francuzi no i dwóch Polaków na doczepkę. Niestety, chętnych było tak dużo, że organizatorzy musieli podzielić przybyłych na dwie grupy. Jako spóźnialski musiałem czekać na drugą turę. Mój towarzysz podróży odmówił oglądania procesu produkcyjnego udając się w tym czasie na podziwianie lokalnego kolorytu wokół zakładu.

Testowanie licznika i hamulców nowo wyprodukowanego Enfielda (Madras 2014 r.)

Sama wizyta nie była najlepszym przykładem edukacyjnego lub marketingowego spotkania fascynatów Enfielda z miejscem, gdzie owe maszyny powstają. Miałem okazję zwiedzać fabrykę Forda oraz Mercedesa i mam pewne porównanie jak można pokazać powstawanie pojazdów mechanicznych. Ale nie było też źle i kilka kluczowych fragmentów udało się zobaczyć. Jak się można domyślać, produkcja motocykli, których konstrukcja niewiele zmieniła się w ciągu ostatniego półwiecza nie jest specjalnie skomplikowana. Ale i tak mi się podobało! Tu kilka słów wyjaśnień. Otóż motocykle Royal Enfield są „kultowe” i „legendarne” w Indiach i to z natury a nie z nadania przez marketingowców. Dźwięk czterosuwowego silnika Enfielda jest bardzo charakterystyczny może poruszyć serce oraz umysł. A mnie spodobał się jego wygląd, gdy pierwszy raz zobaczyłem jakiś zapyziały egzemplarz na jeszcze bardziej zapyziałej uliczce w Katmandu w 2003 roku. Musiało minąć ponad 10 lat, abym odwiedził miejsce jego narodzin…

Testowanie lustrowatości lustrzanej części baku (Madras 2014 r.)

Motocykle Royal Enfield eksportowane są również do Polski, o czym informuje nasza flaga na ścianie hali testów jakościowych motocykli (Madras 2014 r.)

Pozostałe atrakcje turystyczne Madrasu (jak łatwo się domyślić) nie wzbudziły we mnie specjalnej euforii. W szczególności mieszane uczucia miałem na madraskiej plaży i to zarówno tej bardziej turystycznej bliżej centrum i tej bardziej zwyczajnej położonej dalej na południe trochę „na tyłach” katedry św. Tomasza. Wiedziałem, czego można się spodziewać po plaży w indyjskiej metropolii, ponieważ spacerowałem już po takowej w Visakhapatnam. Ale nie spodziewałem się, że wszystko może być tak totalnie obe**ane.

Plaża w Madrasie, brązowe elementy na zdjęciu to niekoniecznie łupiny orzechów kokosowych (Madras 2014 r.)

Owszem, gromadki dzieci nadbiegłe z pobliskich slumsów jęczące „foto! foto!” mogą dodać plaży kolorytu. Owszem, kolesie opróżniający piersiówki w cieniu zaciągniętych na piasek łodzi rybackich mogą ten koloryt podkreślić. Owszem, dzieci puszczające sklejone własnoręcznie z bibułki latawce nadają takiej plaży nowej jakości. Ale jeśli trzeba uważać na każdy krok, żeby w nic nie wdepnąć…. Hmmm…. Dobrze, że fala oceaniczna cały czas pracuje i poddaje brzeg nieustannej erozji!

Jedna z ulubionych rozrywek dziecięcych na plaży w Madrasie (Madras 2014 r.)


Tak więc pojawia się porada turystyczna na dziś. Jeśli przebyliście tysiące kilometrów samolotem po to by podziwiać Indie, nie zapomnijcie, że w tym kraju wytwarza się różne śliczne rzeczy – na przykład motocykle Royal Enfield. Może warto pomyśleć o takiej pamiątce z podróży…

3 komentarze:

  1. chyba dalej wolę moją pomarańczową "strzałę", pomimo braku lustrzanego baku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto raz usłyszał Enfielda zgubiony na wieki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pfff Mercedes, Ford... lepiej by Pan zobaczył produkcję Hindustan Ambassador :)

    OdpowiedzUsuń